Porozmawiajmy o hejcie

Nie o różnicach w poglądach, odmiennych spojrzeniach na poszczególne tematy, ale właśnie
o hejcie, który zwłaszcza w przestrzeni internetowej jest zjawiskiem występującym na przerażającą skalę. Gdzie byśmy nie kliknęli, zawsze znajdzie się grono osób zainteresowanych wyłącznie tym, aby, mówiąc kolokwialnie, komuś pocisnąć. Bo łatwo jest wylać całą swoją żółć z bezpiecznego dystansu, a często też pod przykrywką anonimowości. Napisać, kliknąć „opublikuj” i patrzeć, jak spirala się nakręca.
Zapewne mamy różne sposoby, żeby sobie z tym radzić. Ja stawiam tezę: czasem trzeba po prostu zablokować.
Na gruncie prywatnym, w tak zwanym „normalnym” życiu, jeśli uznaję kogoś za osobę toksyczną – nie utrzymuję z nią kontaktu. Unikam jej. Nie dlatego, że jestem „niemiły”, tylko dlatego, że dbam o swój spokój i zdrowie psychiczne. Jeśli ktoś źle na mnie wpływa, obraża, nie szanuje, manipuluje, albo zwyczajnie nie chcę go w swoim otoczeniu – to nie jest mój znajomy, kolega ani tym bardziej przyjaciel.
Dlaczego więc na Facebooku czy Instagramie miałoby być inaczej?
Jeśli ktoś:
– wiecznie krytykuje,
– obserwuje tylko po to, by wyłapywać treści i je przekręcać,
– działa złośliwie, ironicznie, toksycznie,
– czeka tylko na okazję, by coś wykorzystać przeciwko mnie…
…to zablokowanie takiej osoby to nie złośliwość, tylko forma ochrony.
Tak samo jak w życiu: usuwam z otoczenia tych, którzy mi szkodzą. To nie oznacza nienawiści – to oznacza zdrowe granice i higienę emocjonalną. Ja nie chcę pozbawić każdego, z kim dzieli mnie różnica zdań, możliwości konstruktywnej dyskusji. Na to jestem otwarty i niech nawet wióry lecą! Ja tylko nie mam ochoty tracić sił na walkę z wiatrakami, gdzie żadnej chęci i pola do rozmowy po prostu nie ma. Nie apeluję o jednomyślność, ale o wzajemny szacunek, dobrą wolę i otwartość na argumenty drugiej strony.
Jestem ciekawy, co Państwo o tym sądzą. Czy blokowanie lub usuwanie kogoś z mediów społecznościowych to słabość… czy raczej zdrowy rozsądek?

Scroll to Top