26 stycznia częstochowianie znów udowodnili, że mają wielkie serca i tłumnie ruszyli do wsparcia tym razem onkologii i hematologii dziecięcej podczas 33. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Zebrana suma 884 977, 92 zł, która nie jest jeszcze ostateczna, ponieważ niektóre licytacje wciąż trwają, pobiła ubiegłoroczny rekord i jasno pokazuje, że dla mieszkańców naszego miasta liczy się przede wszystkim wspólny, wyższy cel oraz niewątpliwe korzyści płynące z niego dla całego społeczeństwa.
Niestety, nowotwory, a także inne ciężkie choroby u dzieci stanowią dziś prawdziwą plagę i są niechlubnym znakiem naszych czasów. Zapewnienie małym pacjentom odpowiedniej diagnostyki, nowoczesnego sprzętu oraz metod leczenia to sprawa najwyższej wagi, dlatego z przyjemnością zaoferowałem swoje usługi, aby dołożyć symboliczną cegiełkę do zbiórki. Na moich aukcjach można było wylicytować odśnieżenie przeze mnie wjazdu na posesję (lub ewentualny zamiennik, jeśli zima dalej będzie przypominała ni to wiosnę, ni to jesień), wspólny bieg na 10 km oraz asystowanie początkującemu morsowi przy pierwszym wejściu do wody. Przyznacie Państwo, że wizja, w której siedzicie w ciepłym domku i spoglądacie przez okno na polityka pracowicie machającego łopatą, jest całkiem kusząca Szczęśliwemu zwycięzcy będzie dane to przeżyć.
Ponieważ bardzo lubię aktywność fizyczną, dla rozgrzewki przed niedzielnym finałem bez namysłu zgłosiłem się do odbywającego się dzień wcześniej XIII Częstochowskiego Biegu „Policz się z cukrzycą”. Jest on organizowany w ramach cyklicznego wydarzenia parkrun w Lesie Aniołowskim i zawsze przyciąga mnóstwo chętnych. Dochód oczywiście zasila skarbonkę WOŚP. I policzyliśmy się, a jakże! Ponad dwieście osób stanęło na starcie, a następnie w swoim tempie oraz atmosferze powszechnej ekscytacji i radości pokonało 5-kilometrową trasę. Wyrzut endorfin zrobił swoje, a tu następnego dnia czekało mnie jeszcze morsowanie w Parku Lisiniec. Kiedy cel jest szczytny, a dookoła unosi się tyle pozytywnej energii, nawet woda w styczniu wydaje się mniej lodowata.
W dniu wielkiego finału miasto tętniło życiem, a atrakcja goniła atrakcję. Organizatorzy i wolontariusze wykonali imponującą pracę i mam nadzieję, że w zdecydowanej większości spotkali się wyłącznie z empatią oraz życzliwością. Naprawdę, ciężko było nie dać się ponieść tej wszechogarniającej fali dobra. Czapki z głów i gramy do końca świata i o jeden dzień dłużej!




